To spadło na nas tak nagle. Bez ostrzeżenia, bej jakichkolwiek znaków.
W piątek przyszłam na przystanek. Od razu zwróciła się do mnie Wiola:
-Wiesz co się stało? - zapytała. Nie wiedziałam o co jej chodzi. Bałam się zapytać.
-Wiesz co się stało?
- Nie... - odpowiedziałam.
- Olaf nie żyje. Powiesił się.
W tym momencie świat przestał się kręcić. Usiadłam na ławce, a po twarzy płynęły mi łzy. Podjechał autobus. Wsiadłam. Patrzałam w okno. Następny przystanek. Wsiadła Martyna. Zaczęłam płakać. Wioleta nie mogła mnie uspokoić. Po chwili płakałyśmy wszystkie trzy. Później się uspokoiłam. Ogarnęła mnie fala wściekłości, miałam ochotę coś rozwalić. Znowu zaczęłam płakać. I tak w kółko.
Gdy dojeżdżaliśmy do szkoły uspokoiłam się, wytarłam policzki. Już jakoś się trzymałam. Kiedy weszliśmy do szkoły zobaczyłam, że wszyscy są na czarno. Zobaczyłam schody na których rozmawialiśmy po raz ostatni. Miałam łzy w oczach, spuściłam głowę. Byle dojść do szatni. Ale nie dałam rady. W połowie korytarza zaczęłam płakać. W szatni rzuciłam plecak i osunęłam się na podłogę.
Poszłam pod klasę. Wszyscy na czarno. Cały korytarz milczał. Wszyscy zapłakani, z zapuchniętymi, czerwonymi oczyma, niewidzącym wzrokiem wpatrują się gdzieś w dal.
Na religię przyszła do nas dyrektorka z dwiema paniami psycholog z poradni. Płakaliśmy. Mówiliśmy o Olafie.
Marek poszedł Go odwiedzić w czwartek wieczorem. Ale dowiedział się że najlepszy przyjaciel nie żyje. W środę wieczorem, pomiędzy 21:30 a 22:00 poszedł do łazienki i się powiesił. Ponoć na ręczniku i pasku. Michał był u niego w ten sam dzień, popołudniu. Wszystko było w porządku. Nic nie było po nim widać. Nawet się nie pożegnał.
A w sobotę był pogrzeb. Nie płakałam, chociaż chciałam. Ale nie potrafiłam już płakać, brakowało mi łez.
A po głowie kołaczą mi się tylko dwa słowa: Olaf i Dlaczego?
Ciągle w to nie wierzę.
Mam nadzieję, że tam Ci lepiej.